Kolejny horror w kinach, którego kampania reklamowa kompletnie przeszła bez echa, a ja sama dowiedziałam się o nim w jakimś sponsorowanym poście na popularnym serwisie społecznościowym. Nie raz jednak przekonałam się, że ten gatunek filmowy często jest przeceniany lub niedoceniany. W tym przypadku wypada opcja numer dwa.
Kino grozy ostatnio przeżywa swój renesans. Na przestrzeni ostatnich kilku lat do kin trafiały znakomite produkcje, które przyprawiały widzów o gęsią skórkę. Mam tu na myśli produkcje Jamesa Wana, czyli znakomity, bardzo dobrze przyjęty „Naznaczony„, jeszcze lepiej przyjętą „Obecność” czy jej kontynuację, która weszła na ekrany kin w tamtym roku i sprawiła koneserom tego gatunku nie lada frajdę. Jednak nie tylko produkcje Jamesa Wana przyczyniły się do powrotu popularności horrorów. Mamy też inne znakomite tytuły: „Szepty” czy zeszłoroczna premiera „Nie bój się ciemności„. Wszystkie te tytuły łączy jedno – tematyka paranormalna. Brak w nich rozlewu krwi. Jest groza, ciemność, ponurość oraz przenikające zjawy, czasami przybierające bardzo straszną postać.
„Autopsja Jane Doe” to film, który można zaliczyć do tych powyższych, choć nie do końca. Zarys fabuły prezentuje się ciekawie. Nie mamy popularnej grupki przyjaciół, która wybiera się w najgorszą podróż swojego życia, z czego 3/4 ekipy nie wraca, albo wręcz nikt nie wraca. Nie ma szczęśliwej rodzinki, która ma dzieci i które to dzieci zaczynają widzieć i komunikować się z istotami pozaludzkimi, a oczywiście nikt im nie wierzy, dopóki nie dojdzie do tragedii. Opowieść w filmie skupia swoją uwagę na dwóch głównych bohaterach, Tommym i Austinie. Jest to ojciec i syn, więc dobór postaci w horrorze dość nietuzinkowy. Ojciec to koroner, zajmujący się rozmaitymi autopsjami, a syn jest technikiem medycznym, który pomaga tacie w pracy. Obydwaj pracują razem w piwnicy i tam właśnie możemy obserwować ich relacje ojciec – syn i nigdzie indziej. To dość ciekawe rozwiązanie.
Kiedy na autopsję zostaje im przywieziona młoda kobieta, zaczynają badać przyczynę jej zgonu i szybko dochodzą do wniosku, że coś jest nie tak. I tutaj na chwilę się zatrzymamy. Film z każdą chwilą buduje u widza grozę, pewne poczucie niepokoju, a na główny plan wychodzi Jane Doe. Zwykłe zwłoki sprawiają, że dwóch doświadczonych speców od autopsji zaczyna mieć wątpliwości. Cały niepokój wzmacnia muzyka, która wdziera się nie wiadomo skąd. Nie jest charakterystyczna, ale podczas seansu można ją wyczuć. Akcja nabiera tempa. I nadchodzi to, co jest najlepsze w tym filmie – główni bohaterowie przyjmują do świadomości to, że zwłoki Jane Doe są winne wszystkim niewyjaśnionym zjawiskom, które dzieją się w piwnicy. Próbują uciekać, próbują kontaktować się ze światem zewnętrznym, ale okazują swój strach, mówią o tym otwarcie, więc widz wie, że bohaterowie myślą po prostu logicznie i nie starają się tłumaczyć sobie tych wszystkich okropieństw jakimiś zwykłymi rzeczami, jak na przykład awaria prądu, biegający kot, zatkane rury, stara podłoga, nienaoliwione zamki. Nie, tutaj mamy bohaterów pogodzonych ze swoim losem, którzy wiedzą z czym mają do czynienia i godzą się z tym.
Wielka szkoda, że film André Øvredala nie zapisze się na kartach historii horroru. Nie chodzi o to, że był wybitny, ale zastosował ciekawe rozwiązania. Całe clue sprawy, zakończenie nie jest takie łatwe do rozszyfrowania i naprawdę ma sens, czego czasami w horrorach brakuje. Mam nadzieję, że twórcy horrorów zaczną stosować takie rozwiązania w swoich filmach. To znacznie poprawiłoby jakość tego gatunku.
„Śpiąca Królewna” – recenzja filmu „Autopsja Jane Doe”
Published inBez kategorii