Ileż to już razy w kinie powielał się schemat dzieciaka, którego marzeniem jest zostanie kimś? Kimś sławnym, popularnym, najlepszym. Życie Eddiego Edwardsa idealnie wpasowuje się w ten schemat. Od zera do bohatera, mimo przeciwności losu i ciągłych kłód pod nogi.
Film „Eddie zwany Orłem” opowiada o pewnym angielskim skoczku narciarskim, którego marzeniem od zawsze było wystąpienie na olimpiadzie zimowej. W rolę protagonisty wcielił się znakomity Taron Egerton, znany publiczności przede wszystkim z produkcji „Kingsman: Tajne służby„. Ten młody aktor nie ma na swoim koncie zbyt wielu sukcesów, ale to on błyszczy na ekranie jako Eddie. Wystarczy obejrzeć materiały oryginalne z Edwardsem, żeby zobaczyć, jak ten mało doświadczony, aczkolwiek utalentowany człowiek poradził sobie z rolą. Idealnie odwzorował sympatycznego skoczka narciarskiego, zrozumiał tę postać, jego gra aktorska nie była w żaden sposób przesadzona, wręcz przeciwnie. Eddie w tym wydaniu prezentował się bardzo charyzmatycznie i naturalnie, jako młody mężczyzna z marzeniami, dążący do celu, który porwał tłumy na trybunach.
To, co nie porwało w filmie, to niestety Hugh Jackman. Rola trenera sama w sobie nie wypadła źle, ale było w niej zbyt dużo Hugh Jackmana. Postać Bronsona Peary’ego to w sumie kalka Charliego Kentona z „Gigantów ze stali„. Obydwaj bohaterowie to byli zawodowcy, którzy zakończyli swoją karierę, którzy dostają pod opiekę kogoś, kogo muszą trenować. Wszystko idzie zgodnie z planem, a potem nagle postaci odwracają się od swoich podopiecznych, by przypomnieć sobie czasy swojej świetności i wrócić, triumfując razem ze swym uczniem. Cały zarys postaci Peary’ego jest sztampowy, jednak Hugh Jackman nie popisał się w tej roli. Wypadł nudno, blado i przede wszystkim słabo, przy Egertonie. Możliwe, że reżyser Dexter Fletcher (znakomity brytyjski aktor, niedoceniony niestety, a jak widać po tym filmie także reżyser) miał taką, a nie inną wizję tej postaci, ale sądzę, że wina leży po stronie Jackmana.
Podsumowując, film o Orle Eddiem to kino przede wszystkim familijne. Są tu śmieszne gagi, są sceny na których można się wzruszyć. W filmie nie warto dopatrywać się głębi czy ukrytego przekazu, bo przekaz jest prosty – rób swoje i spełniaj marzenia. Proste, ale piękne w swej prostocie. Możliwe, że w filmie są zakłamania, że historia została w pewnych momentach zbyt bardzo przekierowana na wygodne tory, ale to nie zmienia faktu, że produkcję, jako całość, ze wszystkimi wadami, zaletami i przewidywalnością, ogląda się bardzo dobrze.
„Od zera do bohatera” – recenzja filmu „Eddie zwany Orłem”
Published inBez kategorii